Bajki, Energia

Wrota pustyni

Kotek i piesek w zawojach na głowach

Gdy do domu Urwisa przyszła Pola, pies i kotka czekali już na nią. Ich głowy były okutane szalami, a spod materiału widać było jedynie oczy.

– Wyglądacie jak prawdziwi Tuaregowie – stwierdziła ze śmiechem Pola na widok przyjaciół.

Ubiór Toli i Urwisa nie był przypadkowy. Tego dnia przyjaciele mieli lecieć do Timbuktu, miasta zamieszkanego przez Tuaregów. Musicie wiedzieć, że Tuaregowie to lud zamieszkujący tereny pustynne. Wielu z nich nie ma zwykłych domów – są koczownikami. Tuaregowie wraz z całym swym majątkiem i rodziną przemieszczają się na wielbłądach wzdłuż i wszerz pustyni. Czasem zakładają na kilka miesięcy osadę w jednym miejscu, a po pewnym czasie pakują wszystko na wielbłądy i podążają dalej. Chusty zakrywające głowę ochraniają Tuaregów przed piaskiem pustyni.

– Omar będzie dumny, jak Was zobaczy! Skoro jesteście gotowi, to ruszamy! – dodała rozbawiona.

Sówka wyjęła kompas i wypowiedziała magiczne zaklęcie…

– Wszystko, co dobre, wszystko, czego nie znamy, niech się tu pojawi, bo na to czekamy. Chcemy lecieć do Timbuktu, do wrót Sahary!

Wszystko zawirowało, pojawiły się gwiazdy i w ciągu sekundy przyjaciele trafili na skraj największej afrykańskiej pustyni – Sahary. Gdy się tam znaleźli, zapadał już zmrok…

– Och… jak tu pusto – zamiauczała kotka. – Wszędzie tylko piasek i piasek. Mieliśmy polecieć do Omara, a nie na środek pustyni. Czy przylecieliśmy w dobre miejsce? – spytała niepewnie.

W ciągu kilku minut zrobiło się zupełnie ciemno. Tak czarnej nocy przyjaciele już dawno nie widzieli. Rozglądając się dookoła, nie mogli dostrzec nawet jednej lampki, jednego reflektora samochodu, żadnej żarówki świecącej się w domu.

Wreszcie zza wydmy usłyszeli radosne wołanie w lokalnym języku.

– Pola, Tola, Urwis! Azul! Matta hewit?, co w języku Tuaregów oznacza „Cześć, jak się macie?”.

Głos należał do Omara, wielbłąda, który powoli wyłonił się zza wydmy.

– Czołem Omar! Już myślałam, że pomyliłam miejsca! Sądziłam, że zaprosiłeś nas do siebie do domu, a my wylądowaliśmy chyba pośrodku pustyni – zawołała Pola, witając się z Omarem.

– Cha, cha! Do środka pustyni to jeszcze daleko – odkrzyknął Omar. – Przepraszam, że trochę się spóźniłem. Wróciłem do domu, bo chciałem Wam zrobić niespodziankę. Poprosiłem rodzinę i sąsiadów, żeby na chwilę zgasili światła. Dzięki temu możemy położyć się na chwilę i pooglądać gwiazdy. Mamy jeszcze pięć minut, potem wszyscy odpalą generatory mocy.

Zwierzątka śpią na pustyni, obserwują gwiaździste niebo

Zwierzaki położyły się na macie i dopiero teraz zobaczyły przepiękną noc nad Saharą. Całe niebo usłane było gwiazdami. Widać było nie tylko Duży Wóz, Mały wóz czy Kasjopeję. Między konstelacjami mieniły się tysiące maleńkich gwiazd, których w wielkich miastach nigdy nie da się zobaczyć.

Widok nie trwał jednak wiecznie. Dosłownie po 10 minutach ze wszystkich stron rozległo się buczenie i warkoty odpalanych silników. Uporczywy hałas uprzedził o sekundę mozaikę świateł, która rozbłysła niedaleko przyjaciół.

– Cha, cha, a nie mówiłem? Taka gwieździsta noc w samym Timbuktu możliwa jest tylko przez chwilę. Gdy odpali się generatory prądotwórcze, kończy się cisza i ciemność.

– Generatory prądotwórcze? A co to takiego? – spytał niepewnie Urwis.

– Eh… sam zobaczysz… a raczej poczujesz.

Przyjaciele podnieśli się z maty i wskoczyli między dwa garby Omara. Po chwili kołysali się na grzbiecie wielbłąda i podążali w stronę jego domu.

Tata Omara prowadził małą restaurację na skraju miasta. Knajpka była przytulna, mieściło się w niej kilka stolików dla podróżnych. Już z daleka czuć było kuszący zapach tradycyjnej tuareskiej potrawy. Poza tym unosił się w powietrzu jeszcze inny zapach. Przypominał…

wrota do pustyni

Smród spalin. Czuję spaliny. Omarze, czy Wy w mieszkaniu macie włączony jakiś motor? – spytał niepewnie Urwis. – Nie dość, że coś buczy, to jeszcze czuć smród spalin samochodowych!

– Cha, cha, mówiłem, że sam zobaczysz! To, co słyszysz, a właściwie to, co czujesz, to nie motor. To jest właśnie generator mocy, o którym wspominałem.

– Generator mocy? Ale co to takiego? – spytał Urwis.

Omar odsłonił kotarę, pokazując metalowy przedmiot. Urządzenie wyglądało jak silnik spalinowy. Cała konstrukcja była metalowa, z wieloma rurkami. Wszystko buczało i warczało jak traktor.

– Widzisz, Timbuktu leży daleko od wielkich miast i nie dochodzą do nas linie elektryczne. Każdy, kto chce, żeby w jego mieszkaniu był prąd, musi sam go sobie wytworzyć. Wy w Polsce produkujecie energię z węgla. My w Mali nie mamy węgla, a do tego mamy generatory prądotwórcze. Do generatora trzeba wlać benzynę. Gdy ropa lub benzyna są spalane, generator wytwarza prąd. A dzięki prądowi mamy światło w restauracji i w domu.

– Ale to strasznie śmierdzi – zauważyła Tola. – Czy nie możecie wytwarzać energii jakoś inaczej?

Omar nie odpowiedział na pytanie Toli. Do restauracji przyszedł bowiem jego tata – wysoki i smukły dwugarbny wielbłąd.

– Kochani. Jest już późno, idźcie już spać. Jutro w Timbuktu otwiera się największy na całej Saharze targ. Przybędą karawany z różnych stron Afryki. Chyba nie chcecie zaspać i przegapić takiego wydarzenia, prawda?

Przyjaciele od razu ruszyli do łóżek, nie mogąc doczekać się poranka.

Czerpanie energii ze słońca i wiatru

NASTĘPNEGO DNIA RANO

Widok targowiska był niezwykły. Na dużym obszarze, tuż obok siebie, stali kupcy i handlarze z różnych części Afryki. Jedni owinięci w niebieskie szale, inni we wzorzyste, jedni stojący przy zwykłych namiotach, inni przy okrągłych wiklinowych chatkach. Przed handlarzami rozwinięte były ogromne koce, a na nich układano towary.

Na jednych leżały przedziwne owoce – m.in. opuncje (czyli owoce kaktusa), słodkie daktyle (z palm daktylowych) i ananasy. Na innych piękne chusty, torby czy paski do spodni.

Największy tłum gapiów zebrał się jednak przed pewnym gepardem. Ten najszybszy zwierzak Afryki przywiózł ze sobą przedziwne urządzenia.

– Wszystko, co przed sobą posiadam, to urządzenia czerpiące energię z trzech żywiołów – ognistego słońca, wiatru lub wody. Tak, tak, do żadnego urządzenia nie jest potrzebna bateria ani prąd z generatora prądotwórczego. Wszystkie działają w oparciu o wodę, wiatr lub słońce.

Słońce lub wiatr dają energię tym urządzeniom? – pytały tłumy.

– Tak. Popatrzcie, tutaj mam kalkulator. Tak długo, jak świeci słońce, można na nim liczyć i mnożyć. Nie jest do tego potrzebna żadna bateria, która szybko się wyładowuje. A to – wskazał małą czarną deskę – jest ładowarka do telefonu. Idąc na daleką wyprawę przez pustynię, możecie ją przyczepić do plecaka. Dopóki słońce świeci, nasz telefon nigdy się nie rozładuje. A tutaj z kolei mamy gniazdko. Możecie przylepić je do szyby i podłączyć do niego kabel od odkurzacza. Odkurzacz pobierze energię słoneczną.

– Wow! – wołali z zachwytem kupujący.

– A co to jest to coś, co przypomina przezroczystą dachówkę? – spytał tata Omara.

– Ach, to specjalna dachówka, która promienie słońca przemienia w elektryczność. Gdy dach pokryjemy taką dachówką, prąd do naszego domu uzyskamy z promieni słonecznych. Nie będziemy musieli używać generatorów prądotwórczych.

Gepard zauważył, że zwierzęta przypatrują się dachówce, więc kontynuował.
– Energia słoneczna jest czysta i nie wywołuje dymu ani smogu. Oznacza to koniec z brzydkim i niezdrowym dymem!

Wszyscy byli zachwyceni wyjaśnieniami geparda. Wszyscy z wyjątkiem jednej osoby. Opowieściom przysłuchiwał się sąsiad Omara, Fahim. Był sprzedawcą generatorów prądotwórczych i nie podobał mu się pomysł, że zwierzęta mogłyby zrezygnować z kopcących generatorów i przełączyć się na energię słoneczną. Podszedł do geparda i niby niechcący stuknął kopytem tuż przy dachówkach… Bum! Przezroczyste baterie słoneczne pokryły się kurzem.

– Po co nam takie dachówki? Pierwsza lepsza burza piaskowa przykryje je piaskiem i pyłem – zawołał. – Tu, na Saharze, wiatr rozpędza się do wielkich prędkości. Wszyscy nosimy chusty na twarzy, aby piach nie zaprószył nam oczu. Takie kolektory słoneczne będą bezużyteczne – dodał.

– On ma rację, faktycznie! Wiatr tu jest za silny! Ale zapyliły się przez ten piasek! – zaczęły przytakiwać zwierzęta.

Gepard domyślił się, skąd taka reakcja Fahima. N szczęście był przygotowany na takie zdarzenie. Odwrócił się na chwilę i wyjął z torby dwa duże śmigła wiatraka.

– Po pierwsze – kolektory słoneczne, które pokazałem, instaluje się nie na płasko, ale pod kątem. Większość pyłu i piasku spadnie nawet po burzy. Żeby działały dobrze, wystarczy raz na jakiś czas oczyścić dach szczotką. Po drugie, dziękuję Ci, że wspomniałeś o burzach piaskowych i silnych wiatrach. Tutaj mam ze sobą wiatrak, który można zainstalować zarówno przy domu, restauracji, jak i doczepić do namiotu. Wiatrak przetwarza energię wietrzną w energię elektryczną. Trzeba przeznaczyć na niego trochę więcej miejsca niż na dachówki. Mimo to jest również dużo zdrowszy od spalania węgla czy ropy.

W ciągu kolejnej godziny tata Omara oraz pozostali kupcy wypytywali geparda o dachowe kolektory słoneczne, o sposób ich oczyszczania i inne szczegóły. Ten wyjaśniał, dlaczego słoneczna czy wietrzna energia jest zdrowsza od innej. Po skończonych rozmowach tata Omara wyszedł z targu z torbami pełnymi bezbarwnych dachówek.

Cały kolejny dzień Tola, Pola i Urwis zakładali na dachu kolektory.

– Podaj mi dachówkę! A teraz młotek! Uważaj na kabel! Dobrze Ci idzie, układaj równo! – wołały do siebie na zmianę zwierzaki. Do wieczora wszystko było gotowe. Tata Omara uzgodnił, że następnego dnia Urwis, Tola i Pola będą mieć za zadanie przejść się po Timbuktu i zaprosić wszystkich na pierwsze rozbłyśnięcie żarówek czerpiących energię ze słońca.

Przyjaciołom spodobał się ten pomysł. Wraz z Omarem przemierzali piaszczyste uliczki i wszystkich napotkanych na drodze zapraszali do restauracji.

– Dziś nowa odsłona restauracji – Energia 3 żywiołów. Zapraszamy na tuareskie potrawy! – wykrzykiwali Tola i Urwis.

Gdy udało im się dotrzeć do ponad 50 osób, drugą połowę dnia spędzili na dekorowaniu restauracji. Piękne lampiony i kuliste żarówki energooszczędne ozdabiały wnętrze.

Arabskie domy w nocy

Kiedy przyszedł wieczór, wszyscy z niecierpliwością czekali na moment podłączenia żarówek.

Sąsiad Omara – Fahim – otworzył restaurację chwilę wcześniej. Generator mocy ustawił dziś trochę dalej, by nie odstraszyć turystów.

– Zapraszam wszystkich do siebie! Te kolektory słoneczne na pewno nie zadziałają. W ciemnej restauracji kiepsko będzie jeść.

Turyści nie zwracali uwagi na jego nawoływania. Ekologiczna restauracja to wciąż była nowość w Timbuktu. Każdy czekał na finalne odpalenie świateł. Wreszcie, gdy zapadł zmrok i na ulicy zrobiło się ciemno, tata Omara wyszedł przed tłum.

– Cieszę się, że do nas przybyliście. Uwaga, zapraszam wszystkich do uroczystego odliczenia:

-3, 2, 1 – start! – zawołał tłum. Omar pociągnął wajchę mającą uwolnić energię, ale… nic się nie wydarzyło.

Yhhh – zawył zawiedziony tłum.

– Spodziewałem się, że tak będzie – powiedział Fahim. – Kolektory słoneczne na Saharze po prostu nie działają. Zapraszam do siebie na kolację. Nie pozwolę, żebyście byli głodni!

Tola, Pola i Urwis szybko włączyli latarki i zaczęli szukać przyczyny niepowodzenia. Przecież wszystko sprawdzili. Kable położyli prawidłowo, dachówki starannie przetarli… Nie było burzy piaskowej. Dużo energii powinno udać się zgromadzić… Dlaczego więc nie ma prądu? Szukali usterki, a goście długo czekali. Powoli zaczęli jednak odchodzić. Większość szła w stronę Fahima, który witał ich grzecznie, nie ukrywając zadowolenia.

Wreszcie, gdy ojciec Omara był już pewny, że gepard oszukał ich i taka energia po prostu nie istnieje, Pola zawołała z dachu:

– Mam! Tutaj na dachu odpiął się kabel! To dlatego nic nie zadziałało!

Sówka wykonała jeden ruch i nagle cała restauracja rozbłysła jasnym światłem…

Jak możecie się domyślić, goście wrócili do nowej restauracji 3 żywiołów. Jedzenie było pyszne i nic nie buczało, ani nie zanieczyszczało powietrza. Fahim po dwóch dniach przestał się martwić, że straci pracę. Zamiast generatorów zaczął sprzedawać kolektory słoneczne i wiatraki. Czysta energia i czyste powietrze stały się najbardziej rozpoznawalnymi elementami Timbuktu.

Powiązane